niedziela, 14 sierpnia 2011

Lamazi Kargi


Im więcej masz przyjaciół, tym lepszym człowiekiem jesteś - powiedziała mi gruzińska kobieta.

świtało i było naprawdę przyjemnie,
pociąg za kilka lari zabrał nas do miasta, pierwsze Chaczapuri i niespodziewanie temperatura osiągnęła 37 C,
piwo przy fontannie w parku, pomaga na chwile, ale zmęczenie nie pozwala o sobie zapomnieć
zjawia się mój kolega z Tbilisi, witamy się serdecznie lecz chłodno, u Mixo prze te 6 lat trochę się zmieniło, skończył studia, pracował w kawiarni, na przegubach dłoni pojawiły się blizny po nieudanej próbie samobójczej, a jego babcia pilnuje by nie zapominał o zażywaniu leków antydepresyjnych
chce mi się spać, jest tak ciepło, że zimny prysznic wydaje się ciepły, budzę się zlany potem,
taxi jest lepsze niż chodzenie, z knajpianego ogródka widać salomonowe skały na banerze zawieszonym na murze synagogi
wielki monument Pabiedy ( zwycięstwa) w parku, jakiś kolega ma basen na balkonie, pływamy i podziwiamy widok z 12 pietra.
Jedziemy stąd, w dolinach Kaukazu jest chłodniej, zimą ta droga wyglądała inaczej, w ogóle dużo się zmieniło, hm, ale pamiętam tego psa.
Kupujemy ser, idziemy do góry, monastyr Gergeti, widzę lodowiec na górze Kazbek, zasypiam na łące, rano idziemy jeszcze wyżej ale potem ciężko nam zejść, zawsze wolałem wchodzić gdzieś niż stamtąd schodzić, kolacja przy ognisku ma dziwny smak
Przed sklepem z beczek w aucie ktoś zlewa nam bimber, podpity Gruzin oferuje nam podwózkę ładą Niwą, po drodze pokazuje nam groby całej swojej rodziny, naprawdę piękne popołudnie, kupujemy ser i znowu idziemy do góry, pięknie tu, tyle zieleni i te skały, ta przełęcz jest naprawdę wysoko, i strasznie nieprzyjemne to zejście, za to niebo jest pełne gwiazd, stakan
Szmagi wozi ładą arbuzy do Szatili, teraz zjeżdżamy z nim z gór, gdy pali papierosy wtedy wydaje się ze kurz mniej dokucza, nad rzeką ludzie skaczą z mostu, ktoś oszukuje Nas w sklepie
Jego żona kroi arbuza, jednego z dwóch których nie sprzedali, biegają dzieci gdaczą kury, ten ser jest naprawdę dojrzały, pijemy Tute-bimber z morwy i wsiadamy do łady, by przejechać się po mieście Dusheti, zgarniamy po drodze pasterza bydła, pomagam komuś wnieść krzesła na 4 piętro, kupujemy słój piwa i wracamy, ale to zauważam dopiero rano
i znów pakujemy nasze plecaki na bagażnik niebieskiej łady, zabierzcie nas nad jezioro proszę, chcę pływać, zimne piwo, stoję po szyję w wodzie, jakiś znajomy podpływa rowerkiem, Lamazi Kargi – życie jest piękne krzyczę, wychodzę z jeziora, po przejściu kilku kroków jestem suchy
żegnamy się na dworcu marszrutek, by wsiąść i wysiąść z pociągu nad czarne morze,
Mixo i tak mówił że nie ma go w Tbilisi, ale był, bo widzieliśmy go w kawiarni
zachwyceni widokiem za oknem przejeżdżamy Batumi, pod przejściem granicznym z Turcją plaża jest przyjemna, rodzina z Baku zaprasza Nas do siebie, jedna z kobiet ściąga z palca pierścionek i wręcza go Hance, obiecuje że przyjedziemy i chcę obietnicy dotrzymać
Żona Komandira pracuje w szalecie a on popija z kumplami nieopodal, zabiera nas do siebie, a ściślej do swego syna,
Rano podziwiamy budowę monastyru, który jest odpowiedzią na minaret po tureckiej stronie granicy, czarna żmija nie może wydostać się ze strumienia, we wsi też budują monastyr, podziwiamy wnętrze z przedsionka, a po kąpieli w morzu żegnamy naszego gospodarza
naprawdę chciałem znaleźć Iwana w Batumi, wszystkich pytałem o inwalidę na wózku który prowadził wraz z żona budę z Chaczapuri, niestety
Na targowisku ktoś pyta mnie ile zarabiam w Polsce, i śmieje się nie dowierzając
Dmitrij zawołał nas gdy przechodziliśmy plażą, zaprosił byśmy zostali, było naprawdę przyjemnie, ale gdy w pełnym momencie zaczął bić swoją córkę a potem żonę nie marzyłem o niczym innym tylko żeby rozwalić mu mordę, uspokoiliśmy sytuację i odeszliśmy pozostawiając go z jego rodziną i jego problemami.
Chcieliśmy szybko dostać się do Borjomi, więc wsiedliśmy w leniwy niedzielny pociąg a potem w marszrutkę, czekała na nas impreza w budce dróżnika i nocleg w jego ładzie, ale emocje zdecydowały że wynajęliśmy kwaterę u kobiety, która nie wynajmuje kwater.
Kanatka to po rosyjsku kolejka linowa, pływamy w basenie termalnym, ale tylko chwile, Hana ustawia się w kolejce po wodę Borjomi, która jest ciepła, cuchnąca siarka i boli mnie po niej brzuch.
Kierowca marszrutki do Vardzi co chwile zatrzymuje się by dopchać pasażerów, na kolanach Hanki ląduje chłopiec z zabandażowaną głową,
wokół skalnego miasta kręci się dużo psów, siedzimy w rozwalonej Bani, wyskakujemy do rzeki by się schłodzić,
około południa lądujemy na placu Otriba w Tbilisi, jemy śniadanie na obiad, w sklepie z dewocjonaliami robimy zakupy dla całej rodziny, a na bazarze dla siebie
łaziebny w tureckiej łaźni szoruje mnie i mydli, jest cholernie gorąco boję się ze zasłabnę, pijemy jeszcze herbatę i idziemy na bakłażany z orzechami
rano cała rodzina Mixo długo śpi, wychodzimy by wrócić wieczorem, spacerujemy, smakujemy, a na koniec patrzymy na Tbilisi z górującego nad miastem wzgórza, był jeszcze mecz polska – gruzja 1:0, ale spaliśmy przed wylotem
Madloba